Weekend taki piękny, słoneczny. Grzechem byłoby nie skorzystać z tak dogodnej aury. Wybraliśmy się więc z mężem za miasto, do lasu. Tak konkretnie to do mojej babci, która mieszka w otoczonym lasem przysiółku. Od niedawna mamy tam własną małą działkę i planujemy ją jakoś wykorzystać. Na razie rośnie tam tylko trawa. Ponieważ w planach było postawienie kompostownika, mąż zakasał rękawy i zajął się budowaniem, a ja skorzystałam z okazji i wymknęłam się do lasu z aparatem i lalką pod pachą.
Lalka nazywa się Merliah. To postać z filmu "Barbie i podwodna tajemnica". Podobno jest syrenką, ale u mnie zamieniła rybi ogon na solidne buty i wybrała się do lasu na grzyby.
Nawet znalazła takie w odpowiednim rozmiarze, ale okazały się niejadalne.
Spróbowała tych czerwonych, choć ostrzegałam.
Podążyła za ścieżką z muchomorów...
... i trafiła na urokliwe wrzosowisko.
Na szczęście nigdzie w pobliżu nie było króliczych nor, bo kto wie jak to by się skończyło.
Uwielbiam ten melancholijny urok września. Babie lato i wrzos. Jeszcze letnie ciepło i delikatny zapach zbliżającej się jesieni.
Miłej wrześniowej niedzieli wszystkim życzę. :)