Miałam wielkie plany na posty, a tymczasem co dzień wracam do domu, zjadam obiad i robi się ciemno. Za ciemno by zrobić porządne zdjęcia. I tak każdego dnia, aż nadchodzi weekend na który się napalam, że oto wreszcie znajdę potrzebny czas. Niestety życie jest nieprzewidywalne.
Aż nareszcie tej pięknej niedzieli udało mi się na chwilę wyrwać i sfotografować nowy zakup lalkowy w towarzystwie gimnastyczki z poprzedniego postu. Panna ta służy mi ostatnio za modelkę i muzę. To dla niej spędziłam wiele wieczorów szyjąc mozolnie puchową kurtkę.
Jestem z siebie dumna, choć nie do końca przewidziałam jak zachowa się kurtka po wypchaniu i ostatecznie okazała się za wąska. Muszę to skorygować przy następnym podejściu. Jeśli starczy mi cierpliwości na następne podejście.
Właścicielce rzeczonej kurtki, na spacerze towarzyszyła najnowsza mieszkanka, rudowłosa Made to Move.
Na tą uroczą pieguskę czekałam od grudnia, kiedy to wypatrzyłam ja w sklepie podczas świątecznych zakupów. Wtedy jednak nie miałam na nią wolnych środków. Co ciekawe wtedy kosztowała dziesięć złotych więcej niż teraz.
Do twarzy jej w fioletowym stroju łyżwiarki. Niestety nie znalazłam dla niej lodowiska.
P.S.
Żaden mąż nie ucierpiał podczas robienia tych zdjęć, ale jeden strasznie narzekał. :)